wtorek, 29 grudnia 2015

Znikająca atrakcja - Karżniczka

Wioska Karżniczka leży w powiecie słupskim niedaleko Damnicy. Jej historia, jak w przypadku większości tego typu miejscowości, sięga średniowiecza. Ważnym momentem było przejecie tutejszych dóbr przez Puttkamerów w XVIII wieku. To oni kontynuowali rozwój miejscowości oraz rozpoczęli budowę tutejszego pałacu. Na przestrzeni 200 lat powstał wspaniały pałac otoczony fosą na wzór dawnych zamków. Dwór był w posiadaniu Puttkamerów aż do okresu II wojny światowej. Az do przemian ustrojowych znajdowały się tutaj różne szkoły rolnicze i ośrodki szkolenia. Później pałac wielokrotnie zmieniał właścicieli i popadał w ruinę, aż do 2009 roku kiedy to został podpalony. Od tego momentu pałac zmierza już chyba tylko ku rozpadowi lub rozbiórce.

Po samych resztkach, niegdyś okazałej, budowli widać eklektyzm stylów i konstrukcje z różnych okresów rozbudowy. Przez ponad 200 lat był on wielokrotnie rozbudowywany, co dzisiaj widać m.in. po wykonaniu murów, rodzajach stropów, wykorzystanych materiałach oraz nielicznych zachowanych detalach. Mimo szybko postępującego rozpadu pałac nadal wygląda okazale a umiejscowienie na "wyspie", niczym średniowieczny zamek, jest naprawdę imponujące. Interesujące są dość dobrze zachowane piwnice.






sobota, 26 grudnia 2015

Industrialna katedra

Chciałbym tu wspomnieć o starej gazowni, a właściwie najbardziej spektakularnej z jej części, czyli zbiornikach gazowych z lat 80-tych XIX wieku. Początkowo gaz był gównie wykorzystywany do oświetlania ulic, jednak w miarę rozwoju przemysłu jego zużycie rosło. W tym celu pod koniec XIX wieku wybudowano w okolicy niegdysiejszej wsi Wola zakład zajmujący się produkcją gazu z węgla. Polega to na spalaniu węgla w kontrolowanej atmosferze w wyniku czego można otrzymać m.in. tlenek węgla i późneij metan. Interesującą historią związaną tymi budynkami jest trafienie jednego z pełnych zbiorników w trakcie obrony Warszawy we wrześniu 1939 roku. Spowodowało to powstanie płomienia na ulatującym gazie.

Same zbiorniki znajdują się bardzo blisko dworca PKP Warszawa Zachodnia. Oglądając je można mieć skojarzenia z katedrą lub koloseum, a ażurowy dach i woda w dalszym tworzy rewelacyjną atmosferę.






piątek, 25 grudnia 2015

Artyleria nadbrzeżna w Muzeum Wojska Polskiego

Przy okazji krótkiej wizyty w Warszawie nie mogłem nie zajść do Muzeum Wojska Polskiego, a właściwie tamtejszej ekspozycji plenerowej z interesującymi eksponatami. Jest tam sporo sprzętu pancernego i latającego oraz interesujące przykłady artylerii. Tym razem chodziło mi tylko o Artylerię nadbrzeżną i przy okazji jedną z rakiet systemy S-75 Dźwina.

Znajdują się tutaj interesujące przykłady XX-wiecznej artylerii nadbrzeżnej i okrętowej. Co prawda jest ich zaledwie 5, ale jakże ważnych eksponatów:
Tylko 5 ale jakże ważnych eksponatów

1. Armata MU-2 kalibru 152 mm, która była na stanie naszej powojennej 3. Baterii Artylerii Stałej w Helu-Borze. 3 pozostałe sztuki tego typu armat zostały najprawdopodobniej zniszczone. Była to jedyna powojenna bateria większego zasięgu (technologia radziecka), której zadaniem było podjecie walki z okrętami wielkości krążownika. Samą baterie opisywałem w oddzielnym poście.

2. Armata B-34-U kalibru 100 mm. Tego typu armata była wykorzystywana w 2 Bateriach Artylerii Stałej na Oksywiu i na Helu oraz na niszczycielu ORP Burza. Były to armaty produkcji radzieckiej.

3. Armata Bofors 152 mm wz. 1930, która znajdowała się na wyposażeniu Baterii Cyplowej im. Heliodora Laskowskiego. Jest to jeden z dwóch zachowanych egzemplarzów. Po wojnie wykorzystując 3 stanowiska ogniowe baterii wybudowano Baterię Artylerii Stałej, natomiast 2 ze słynnych armat Bofors trafiły do Muzeum Marynarki Wojennej w Gdynia i Muzeum Wojska Polskiego.

Armata Bofors 120 mm wz. 34/36


4. Armata Bofors kaliber 120 mm wz. 1934-36, która była na wyposażeniu ORP Grom, Błyskamwica oraz Gryf. Eksponowana armata pochodzi właśnie z tego ostatniego i widać a niej wyraźne ślady po odłamkach. Ten najpotężniejszy polski okręt w trakcie kampanii wrześniowej został zatopiony 3 września w helskim porcie. Jeszcze w trakcie działań wojennych z jego 2 armat wybudowano 34. Baterię w Helu-Borze opisywaną w osobnym poście.

Armata B-13
5. Armata B-13 kalibru 130 mm. Była ona podstawowym wyposażeniem 8 wybudowanych po wojnie Baterii Artylerii Stałej chroniącej nasze wybrzeże, w tym kilka opisywanych we wcześniejszych postach.

Rakieta systemu Dźwina
Ostatnim z interesujących mnie eksponatów była rakieta wchodząca w skład systemu S-75 Dźwina, która była na wyposażeniu Dywizjonów Rakietowych zlokalizowanych m.in. nad naszym wybrzeżem. Ich podstawowym celem było zwalczanie samolotów przeciwnika. Dostarczane one były w postaci kompletnego produktu, czyli m.in. samych rakiet, wyrzutni, radarów, systemu rozpoznania swój-obcy, stanowiska dowodzenia. Słynnym epizodem związanym z tego typu rakietami jest zestrzelenie nad ZSRR amerykańskiego samolotu szpiegowskiego U2.


poniedziałek, 7 września 2015

Jeziora Raduńskie - krajobraz polodowcowy

Ostatnie zlodowacenie, zwane północnopolskim, które zakończyło się kilkanaście tysięcy lat temu, pozostawiło na terenach północnej Polski sporo pamiątek. Jedną z nich jest krajobraz Kaszub z wieloma oczkami wytopiskowymi, wzgórzami morenowymi, czy jeziorami rynnowymi. Ostatnimi z nich są właśnie Jeziora Raduńskie Górne i Dolne. Powstały ona w wyniku wypłukiwania ziemi przez wodę przepływającą pod lądolodem i zalania tak powstałych dolin wodą. Charakteryzują się podłużnym kształtem oraz stosunkowo dużymi głębokościami (Raduńskie do 30-40 m). Nie ma co ukrywać, że jeziora rynnowe są tez dość malownicze, bo często posiadają strome brzegi porośnięte lasem i punkty widokowe.

Jezioro Raduńskie Górne
Okolice Jeziora Raduńskiego Dolnego w Łączynie

piątek, 4 września 2015

Uniradze - spuścizna naszych dalekich przodków

Uniradze leżą na wysoczyźnie otoczonej jeziorami rynnowymi. Od tysięcy lat były to tereny sprzyjające osadnictwu i z tego powodu znajduje się wiele śladów działalności człowieka, a mam tu na myśli te starsze, zazwyczaj przed-średniowieczne.
Oprócz paru grodzisk znajduje się tu jedno z największych cmentarzysk, w którym zliczono około 2700 kurhanów. Chowano tu ludzi w okresie od XII wieku p.n.e. do X w.n.e. Rozsiane są na dużym obszarze, wiele z nich schowanych jest w lesie, jednak kilka lat temu została utworzona krótka ścieżka dydaktyczna pozwalająca na odbycie krótkiej podróży w przeszłość i poznanie 3 typowych rodzajów pochówków

1. Kurhan z epoki brązu, w tym wypadku XII-X w.p.n.e. Składał się on z kamiennego kręgu z umieszczoną pośrodku popielicą (urną) z prochami zmarłego, która następnie została przykryta ziemią i kamieniami (płaszcz kurhanu).

Przykładowy kurhan
2.Grób skrzynkowy. W epoce brązu na naszych terenach wyróżnia się pochówki kultury pomorskiej. Charakteryzują się one także paleniem zwłok razem z ozdobami, ubraniami itp. i składaniem ich w popielicach do grobów skrzynkowych. Skrzynia była tworzona z kamieni, jej zamknięciem był także kamień.

Grób skrzynkowy z resztki kamiennej obstawy

Grób skrzynkowy

3.Kurhan wczesnośredniowieczny datowany jest na X w.n.e. W kurhanie złożono ciała kilku osób razem z bronią, ozdobami itp. Jest to forma przejściowa między późniejszymi grobami a kurhanami z prochami zmarłych.

Kurhan wczesnośredniowieczny

środa, 17 czerwca 2015

Łapalice - najsłynniejsza kaszubskia ruina

To była moja trzecia wizyta w tym miejscu. Za pierwszym razem byłem tu w latach 90-tych z wycieczką szkolną, wtedy trwała jeszcze budowa, zresztą nie interesowały mnie takie klimaty. Kolejna wizyta nastąpiła zupełnie przypadkiem, co w przypadku tak dużej budowli może nieco dziwić, ale na starej mapie jest to zwykłą leśna dolinka z rzeczką. Zbierałem lampiony po Darżlubie i przypadkiem podebrałem komuś punkty z tego rejonu. Miejsce okazało się bardzo intrygujące, w ostatnich kilkunastu latach "budowa" stoi i natura odbiera co jej i teren dość mocno dziczeje. Nie było innej możliwości jak wrócić tu z aparatem i MATNIA w pobliskim Chmielnie była do tego doskonałą okazją.

Historia tego miejsca jest związana z biznesmenem Piotrem Kazimierczakiem, który na początku lat 90-tych rozpoczął budowę tego przedziwnego tworu. Niestety problemy finansowe spowodowały zahamowanie prac i późniejsze ich zaniechanie. Po roku 2000 inspektorat budowlany zakazał prac na tej "wiecznej" budowie i od tego czasu zamek stanowi jedną z większych okolicznych atrakcji turystycznych.

Sama budowla charakteryzuje się monumentalnością i przepychem, co widać już na niedokończonej budowie. Kilka wieżyczek, własna kaplica i basen, ogromny pusty staw przed budynkiem oraz mnóstwo pokoi ułożonych w sposób zamkowy to tylko niektóre ze zwariowanych założeń tego miejsca. Na każdym kroku widać przepych np. sporo pomieszczeń posiada nieukończone stropy kasetonowe. Jest to bardzo interesujące miejsce, które jest w bardzo dobrym stanie technicznym - widać już dziury w dachu i górne kondygnacje powoli niszczeją. Wspaniały jest także widok tych wszystkich drzew i krzaków, które powili zbliżają się do samego zamku. CO będzie dalej z ta budowlą? Tego jeszcze nie wiemy, ale w takim miejscu ma ona duży potencjał, póki co jako nietypowa atrakcja turystyczna.





poniedziałek, 15 czerwca 2015

MATNIA 2015 - Chmielno

Wszystko zaczęło się parę miesięcy wcześniej, kiedy to okazało się, że tegoroczne mistrzostwa odbędą się na terenie naszego województwa. Nie było innej opcji, nie wypadało się nie pojawić i spróbować nieco namieszać w stawce. Mój ostatni i przed tymi zawodami jedyny start w Pucharze Polski (PP) w MnO był ze 2 lata temu na GOSKu. Wtedy startując z Tomkiem udało się dobrze zaprezentować na jednym etapie (II msce). Przez ten czas zapomniała o mnie większość uczestników PP, dlatego tym razem mogłem spokojnie robić swoje. Teraz cele były nieco bardziej ambitne: minimum: nieco namieszać w klasyfikacji generalnej lub wygrać jeden etap. Cel maksimum w zasadzie nie był określony, ale odpowiednim szczęściu nawet najbardziej optymistyczny scenariusz był realny i częściowo tak też się stało. Baza imprezy była w Chmielnie, a terenem zawodów miały być osławione podkartuskie lasy.

Na samym wstępie okazało się, ze będzie 5 etapów. Pierwszy, dla mnie najbardziej interesujący, bo nocny odbywał się w czwartek wieczorem. Mapa bazowała na poziomicach skanowania laserowego terenu (LIDARu) i była tylko trochę zniekształcona. Sam pomysł był bardzo fajny, szczególnie biorąc pod uwagę utrudnioną przebierność wszechobecnych młodników i zniekształcenia mapy. Niestety mapa była na tyle dokładna, że było na niej widać „ślady” niektórych dróg, mimo to przejścia miedzy punktami były miejscami bardzo interesujące  Trasę udało się przejść na 0 punktów karnych, podobnie zresztą jak kilku innym osobom. Niestety ze względu na późny start i długa trasę nie zostało zbyt wiele czasu na sen.

czwartek, 11 czerwca 2015

Parowóz na uboczu - Kartuzy

Takie miejsca powinno się odwiedzać wyłącznie z aparatem, ale ja niestety miałem takiego pecha, ze za pierwszym razem jak to trafiłem nie miałem go przy sobie. Nic to, trzeba było wrócić i nie żebym się tym wtedy specjalnie martwił. Mowa jest tutaj o trochę zapomnianym parowozie, nieco przerdzewiałym, ale nadal przypominającym o czasach świetności kolei parowych. Dzisiaj służy głównie jako schronienie dla szukających schronienia do spokojnego opróżnienia butelki alkoholu.

Parowozy Ty-2 były projektem niemieckiej myśli technicznej produkowanym w latach 1942-45. Względem poprzedniej wersji posiadały szereg ulepszeń, zaczynając od uproszczenia ich produkcji, a kończąc na przygotowaniu ich do eksploatacji w trudnych warunkach panujących w ZSRR i zmniejszonym naciskiem na oś. Były to jedne z najliczniejszych niemieckich lokomotyw wojennych, wybudowano ich ponad 6000. Po wojnie wiele z nich trafiło do eksploatacji w odbudowujących się państwach, w tym co najmniej tysiąc użytkowały PKP. Parowozy te potrafiły osiągać prędkość 80 km/h i były bardzo uniwersalny, po wojnie były wykorzystywane zarówno do obsługi różnych linii pasażerskich jak i towarowych. Po wojnie podlegały wielu modernizacjom i stąd mogą występować różnice w budowie poszczególnych egzemplarzy.

Lokomotywa Ty-2 z numerem 14 została wybudowana w 1942 roku w fabryce Henschel & Sohn w Kassel i była wykorzystywana głównie w północnej Polsce.

Stacja w stylu retro - Kartuzy



niedziela, 17 maja 2015

Lizaki - zabytek, ale czy tutejszy?

Podkościerzyńskie Lizaki to dość nietypowa miejscowość. Nie dość, ze podzielona na 2 części, to w dodatku taka typowa, gospodarska zabudowa zajmuje tam niewielką część miejscowości. To chyba znak zmieniających się czasów i charakteru miejscowości na wypoczynkową.

Tym razem opisze wyłącznie Lizaki II (wschodnie), które posiadają dwa interesujące zabytki. Pierwszy z nich to drewniana chata podcieniowa z pięknymi detalami. Ilekroć ja widzę to przypominają mi się te wszystkie wizyty w skansenach, bo ta z Lizaków spokojnie mogłaby z nimi konkurować. Chata pięknie wkomponowała się w krawędź lasu, znajduje się na terenie prywatnym. Nie jestem jednak pewien czy stała tam oryginalnie, bo to dość nietypowe miejsce.



Kolejnym lizackim zabytkiem jest kościółek pw. św. Judy Tadeusza, fundacji Antoniego Przebendowskiego. Zbudowany został w 1755 roku jednak nie w Lizakach, tylko w Tyłowie koło Żarnowca. Budowla została rozebrana w 1995 roku i  przeniesiona do Lizaków. Kościółek jest konstrukcji szachulcowej. We wnętrzu można odnaleźć elementy oryginalnego wystroju. Okazją do zwiedzenia są chyba tylko niedzielne msze. Przed wejściem stoi zabytkowy, drewniany krzyż, także przeniesiony z jednego z pobliskich rozdroży.




niedziela, 19 kwietnia 2015

Coś nowego, czyli H49

Już od jakiegoś czasu w startach z mapą kieruję się raczej poszukiwaniem czegoś nowego, czyli interesującą formułą, fajnymi terenami lub atrakcjami turystycznymi w okolicy. Na tegorocznym Harpaganie tylko sposób pokonywania trasy był nowy, ale o tym za chwilę.

Cała historia rozpoczyna się w Lipuszu, na 48. Edycji rajdy Harpagan, pomorskiego święta biegów i rowerowej jazdy na orientację na długim dystansie. Nie chcąc się zbytnio skatować na trasie pieszej 100 km wystartowałem na trasie mieszanej 50km pieszo + 100 na rowerze. Wyszło bardzo dobrze, bo trasę wygrałem, jednak już w bazie padły pytania dotyczące brakującego tytułu Harpagana na trasie rowerowej TR200. Początkowo wsadzałem to między bajki, bo gdzie ja, który tylko raz w życiu przejechał dystans ponad 120 km na rowerze jednego dnia, a było to dokładnie 150 km. Jak niby teraz miałbym zrobić 210-220 km w czasie 12 h? W każdym razie już wtedy, w bazie rajdu, przed zakończeniem pojawił się ten pomysł. Na wstępną decyzję nie trzeba było czekać zbyt długo, bo jak się okazało, zapadła jeszcze tego samego dnia wieczorem. Elementem zakończenia było bowiem ujawnienie bazy kolejnej edycji. Padło słowo „Kaliska” momentalnie na sali można było usłyszeć lekki szmer przyciszonych rozmów.  Większość osób nie wiedziała gdzie szukać tej miejscowości, ale ja pomyślałem o czym innym. Bory Tucholskie, czyli dość plaski teren, gdzie jak nie tam mógłbym spróbować przejechać trasę rowerową. Temat startu jak i remontu roweru został odłożony w odstawkę do lutego.

W lutym temat powrócił, jednak tylko częściowo, bo do marca raczej biegałem przygotowując Manewry SKPT, niestety po drodze zdarzyła się też kilkudniowa choroba, która spowodowała spore zamieszanie w przygotowaniach manewrowych i budowie wytrzymałości na Harpagana. Do roweru wróciłem dopiero w drugiej połowie marca. Dobry start w Tułaczu na TR50, na którym okazało że napęd jest w kiepskim stanie i wymaga naprawy. Później próba jego naprawy kończąca się odebraniem roweru z warsztatu po poważnej wymianie części na 1,5 dnia przed imprezą. Rower turystyczny przejęty po siostrze, kask pożyczony od rodziców, buty do biegania w terenie, w końcu już nie raz udawało się udowodnić, że sprzęt to nie wszystko, a tym razem nie mogło zabraknąć determinacji.
W piątek wieczorem jeszcze krótkie spotkania ze znajomymi na starcie tras pieszej i mieszanej. Krzysiek Nowak lekko podenerwowany, zaniepokojony, w końcu ciążyła na nim wielka presja faworyta i pierwszy numer startowy. Marcin Sontowski też wyglądał na mocno zmotywowanego, wszyscy wiedzieliśmy ze może być groźny, jednak bez zimowego roztrenowania i po paru dłuższych startach w tym roku wyglądał na nieco zmęczonego. Poza tym Daniel walczący po raz 4 z trasą mieszaną, tutaj jej nieukończenie byłoby wielkim zaskoczeniem. Reszta osób, w tym spora ekipa z Borów też była dość mocno zmotywowana do dobrego zaprezentowania się na swoich terenach. Pierwszy raz widziałem to wszystko z perspektywy widza.

Mnie czekała wczesna pobudka i start na 200-kilometrowej trasie rowerowej. Jednej z trudniejszych do ukończenia. Żeby ją ukończyć trzeba utrzymywać kosmiczne tempo przejazdów, albo nie popełniać bledów i szybko jechać. 12 godzin na 200 km z okładem wymaga średniej 18-20 km/h wliczając w to wszystkie przerwy – kosmos.  Taktyka bardzo prosta: wymyślić wariant, a potem ile sił w nogach.

Pierwsze 2,5 godziny padał deszcz, jednak już na przejeździe z pierwszego do drugiego punktu pojechałem z jednym z uczestników, który niejako pasował do mojej filozofii podejścia do sprzętu. Co prawda miał chyba SPD, ale startował na cieńszych oponach (tak wyszło, że też takie miałem) i był w dżinsach. Po kilkunastu kilometrach okazało się, że jest to dość znany w Polsce Krzysztof Wiktorowski „Wiki”. Cel mieliśmy ten sam, więc przy podobnym tempie połączyliśmy swoje siły.

Deszcz był dość poważnym problemem na początku trasy, jednak przestał padać w idealnym momencie, jeszcze 30 min i byłbym przemoczony. Wiedziałem że do 100-120 kilometra nie powinno być u mnie problemów z nogami, ale potem były same niewiadome. W ramach przygotowań przejechałem tylko Tułacza i 2x 70 km po szosach – tyle co nic. Zakładałem, ze nawigacja nie będzie problemem i nie przeliczyłem się. Co tu więcej pisać? Do 100 km było całkiem przyjemnie, potem do 170-ym trzeba było nieco się zmobilizować, lekko zacisnąć zęby, jednak ostatnie kilometry w tym te po polach pod wiatr to była walka o przetrwanie i utrzymanie tempa współtowarzyszy, bo w międzyczasie dołączył do nas Piotr Buciak (żeby nie było, tak jak Wiki, też w dżinsach), który twierdził „złapał zgon” jednak potem prawie nam uciekł, to była chyba taka automotywacja. W każdym razie przetrwałem najtrudniejszy odcinek pod wiatr i stwierdziłem że nieco odpuszczam z tempem na 10 km przed metą, kiedy było już prawie pewne, że się uda.

Po 11 godzinach i 17 minutach, po przejechaniu około 210 kilometrów dojechałem na metę. Czekał już tam na mnie Krzysiek, któremu niestety mimo nie najgorszego czasu zajął 11. Miejsce. Wiadomo dla niego to była porażka. Reszta osób różnie, jedni lepiej a inni z kontuzjami, jednak wielu osobom udało się uzyskać upragniony tytuł.


Ja jeszcze tonowałem swoje emocje do momentu zczytania karty SI, czyli elektronicznej karty startowej. Nigdy nie wiadomo, czy ze zmęczenia nie zapomniałem podbić któregoś PK, a sprawdzić to można dopiero w bazie. Potem byłem już zbyt zmęczony żeby się z tego wszystkiego cieszyć. Trzeci tytuł Harpagana z rzędu na trzeciej trasie (TP100 na H47, TM150 na H48 i TR200 na H49). Trasa rowerowa 200 km z powodu tempa jest jednak trochę dobijająca.

wtorek, 10 lutego 2015

Cudze chwalicie, swego nie znacie - gmach Dyrekcji Kolei w Gdańsku

Historia kolei w Gdańsku sięga 1852 roku kiedy to połączono nasze miasto linią kolejową z Bydgoszczą. Niwelacja fortyfikacji oraz rozbudowa miasta przyczyniły się do gwałtownej rozbudowy sieci kolejowej w mieście pod koniec stulecia. W celu zarządzania całą infrastrukturą, która pod koniec XIX wieku liczyła już kilkadziesiąt kilometrów torów, powołano w 1895 roku Dyrekcję Kolei w Gdańsku. Jako siedziba służyły jej w pierwszych kilkunastu latach zabudowania szpitala Bożego Ciała przy dzisiejszej ulicy 3 maja. Rozrastający urząd wymagał jednak coraz większego budynku i w tym celu, w pobliżu linii kolejowej oraz dworca głównego, tuż przy wiadukcie Błędnik, wybudowano w latach 1911-14 olbrzymi budynek w stylu neobarokowym, który doskonale pasował do ówczesnej koncepcji pruskich urzędów. Do dzisiaj można obserwować monumentalizm całego założenia i przepych wystroju zewnętrznego jak i niektórych rozwiązań wewnątrz budynku. W środku natrafimy m.in. na długie korytarze z mnogością drzwi oraz efektowne klatki schodowe. Przewidziano także dalszą rozbudowę gmachu.

Kontynuując historię budynku oraz gdańskich kolei, po I wojnie światowej, po utworzeniu Wolnego Miasta Gdańska (1921 r.) przeszły one w zarząd strony polskiej. Budynek był zajmowany przez administrację kolejową do 1933 roku, kiedy to Dyrekcję przeniesiono do Torunia. Był on także wykorzystywany przez polskie organizacje działające w Wolnym Mieście. W trakcie wojny budynek był użytkowany przez koleje pruskie oraz Wehrmacht. Po wojnie wrócił w ręce kolei, tym razem polskich.

Monumentalna fasada

Bardzo efektowne wejście widziane już z wyższej kondygnacji


W gmachu Dyrekcji Kolei


Połączenie starego z nowym

poniedziałek, 2 lutego 2015

3. BAS - kulminacja rozwoju baterii nadbrzeżnych

Kontynuując tematykę helskich perełek przeniosę się do Helu-Boru. 3. Bateria Artylerii Stałej (BAS) była uzupełnieniem koncepcji obrony wybrzeża i Zatoki Gdańskiej. Bateria składała się armat większego kalibru, które pozwalałaby na scalenie całego systemu i ewentualne podjęcie walki z cięższymi jednostkami wroga np. krążownikami. Dodatkowo na wypadek działań wojennych planowano utworzyć pozycję artyleryjsko-minową, w której 3. BAS odgrywałaby ważną rolę.

piątek, 30 stycznia 2015

Krótki wpis o baterii 7. DAPlot Marynarki Wojennej

Ponownie zakłócając chronologię chwilowo przeskoczę pewny ważny obiekt i opiszę jedną z baterii przeciwlotniczych wybudowaną w 1974 roku na samym cyplu. Była to bateria 7. Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej Marynarki Wojennej. Jej stanowiska wybudowano na wydmach w rejonie cypla z betonowych prefabrykatów - rozwiązanie szeroko stosowane w okresie PRL. Składała się ona z 6 armat S-60 produkcji radzieckiej kalibru 57 mm rozmieszczonych na planie koła. Same armaty były one umieszczone na lawetach kołowych ciągniętych najprawdopodobniej przez ciężarówki. Armaty S-60 na wspomnianych stanowiskach umożliwiały ostrzał celów latających na niskim i średnim pułapie oraz celów morskich. Była to dość udana konstrukcja o szybkostrzelności około 60 strzałów/min. Standardowym wyposażeniem baterii był też dalmierz umieszczony także na lawecie kołowej oraz stanowiska kierowania ogniem/dowodzenia, dla których także z prefabrykatów wybudowano odpowiednie stanowiska. Dywizjon został zlikwidowany w 1990 roku. Do naszych czasów przetrwały stanowiska ogniowe oraz większość umocnień stanowisk pomocniczych, jednak znajdują się one w pasie ochronnym helskiego cypla.

Stanowisko ogniowe wspomnianej baterii

środa, 28 stycznia 2015

Bateria przeciwlotnicza na wydmach

W ramach powojennego wzmacniania obony bazy morskiej na Helu wybudowano kilka baterii przeciwlotniczych. W jednym z poprzednich wpisów wspominałem o jednej z baterii 2. Dywizjonu 60. Samodzielnego Pułku Artylerii Przeciwlotniczej Marynarki Wojennej w okolicach Góry Szwedów. Oprócz jego na terenie półwyspu zlokalizowano 2 kolejne tego typu założenia. Jedno z nich na wydmach w pobliżu niemieckiej baterii przeciwlotniczej "Hel".

Stanowiska baterii zostały wybudowane pod koniec 1957 roku z betonowych prefabrykatów. Założenie składało się z 4 stanowisk na armaty kalibru 85 mm wraz z prefabrykowanymi schronami dla załogi. Do naszych czasów jedne i drugie są powoli zasypywane przez wydmy, jednak stanowiska są widoczne w terenie. Zastanawiające jest umieszczenie baterii na wydmach bardzo blisko brzegu.

Stanowisko na armatę przeciwlotniczą 85 mm

Prefabrykowany schron powoli zasypywany piaskiem

niedziela, 25 stycznia 2015

27. BAS - atrakcja podczas spaceru

27. Bateria Artylerii Stałej (BAS) jest dobrym przykładem uzupełnienia systemu baterii kalibru 130 mm o wielofunkcyjne działa 100 mm. Miała to być bateria "przeciwkutrowa" lub "sztyletowa", której głównymi zadaniami było obrona bezpośrednia portu na Helu i w Gdyni, ostrzeliwanie mniejszych jednostek np desantowych od strony Zatoki Gdańskiej oraz obrona przeciwlotnicza. Decyzja o budowie tej baterii zapadła 1955 roku, mimo kilku zastrzeżeń dotyczących jej umiejscowienia w pobliżu 13. BAS oraz punktu obserwacyjnego Marynarki Wojennej. Budowano ją w latach 1955-57 według projektu radzieckiego.

Wykonano 4 stanowiska ogniowe na radzieckie armaty B-34-U kalibru 100 mm położone wzdłuż wybrzeża, połączone poterną (tunelem). Stanowiska nie zapewniały ochrony przed trafieniami bezpośrednimi, chroniły one jedynie przed ostrzałem małokalibrowym i odłamkami. Zasięg baterii wynosił 22 km, co pozwalało także ostrzeliwać podejścia do portów w Gdańsku i Gdyni.

Około 100 metrów za linią stanowisk ogniowych, w pobliżu schronu załogi 13. BAS, na charakterystycznej wieży umieszczono Główny Punkt Kierowania Ogniem. W jego skład wchodziła wieża z dalocelownikiem i dalmierzem (instrukcje użytkowania namalowane na ścianach zachowały się do dzisiaj), stanowisko dowodzenia oraz schron na agregat - oba z przedwojennej baterii cyplowej. Dodatkowo wybudowano schron z centralą artyleryjską, 2 schrony garaże dla agregatu oraz reflektora. Dwa ostatnie, ze względów bezpieczeństwa, oddalone o 100 metrów na północ od 1. stanowiska ogniowego. Załoga baterii wykorzystywała pobliski schron 13.BAS.

Niestety 27. BAS został ukończony w trakcie powolnej rezygnacji z koncepcji tego typu obrony wybrzeża. W 1963 roku włączono do jednostki 13. BAS i ograniczono załogę do 98 żołnierzy (normalny etat samej 27. BAS wynosił 106 osób). W 1965 roku jednostkę wcielono do 9 Flotylli Obrony Wybrzeża. Od lat 70-tych następuje powolna likwidacja. Tragicznym momentem są lata 90-te XX wieku, kiedy to pocięte zostają 3 armaty. Większość z ich elementów trafia na złom. Mimo tego obiekty 27. BAS przetrwały w dość dobrym stanie do naszych czasów. Zachowała się jedyna w Polsce armata B-34-U umieszczona na swoim stanowisku. Zachowało się także sporo pamiątek po czasach świetności, w tym wiele oryginalnych napisów.

Wieża Kierowania Ogniem

Stanowisko dalmierza

Instrukcja obsługi dalmierza

Oryginalny schemat

Schron na agregat - przedwojenny

Stanowisko ogniowe nr. 1 - jedyne z zachowaną armatą B-34-U


Stanowisko nr. 2 z resztkami armaty

Szafki na butle na sprężone powietrze - używane do przedmuchiwania lufy i mechanizmu ładowania